sobota, 19 października 2013

HARPAGAN 46 (Kwidzyn)

Po raz pierwszy na Harpagana pojechaliśmy koleją, a cały bagaż mieliśmy w sakwach na rowerach. Jak sakwy, to rower bez pełnego zawieszenia. Zamiast lekkiego i komfortowego Marina pojechała zatem ciężka i twarda Merida. Wyjątkowo Harpagana poprzedziliśmy krótką wyprawką po okolicy. Do bazy rajdu docieramy w piątek około 17:00. Na tyle wcześnie, by ze spokojem wybrać miejsce na prawie pustej jeszcze sali. Załatwiamy wszystkie formalności i chłoniemy harpaganową atmosferę. Spać ciężko, bo światło pali się do głębokiej nocy. Pobudka w sobotę następuje o nieludzko wczesnej godzinie. Jemy śniadanie i idziemy na start.

Gdzie te punkty?
Trawa na boisku pokryta jest szronem. Jest zimno. Bierzemy mapy i próbujemy planować trasę. Nie wiem, czy to wina oświetlenia boiska, czy jeszcze się do końca nie obudziliśmy, w każdym razie punkty ledwo widać i nie bardzo idzie zrobić wstępny plan. Patrzymy z całych sił i zauważamy, że trzy punkty są po drugiej stronie Wisły. Decydujemy się zacząć właśnie od nich. Jeszcze przed mostem na Wiśle wpadamy w mgłę. Jest gęsta i sprawia, że chłód jest wyjątkowo dotkliwy. Jadę wolno. Pamiętając ostrą infekcję po wiosennym H45 trzymam taką prędkość by nie pogłębiać oddechu i nie łykać zimnego powietrza. Jakby tego było mało, jedzie mi się dziwnie ciężko. W rezultacie wyprzedzają mnie chyba wszyscy.

Przybieżeli do Betlejem
Pierwszy punkt kontrolny, na który uderzamy to PK10. Początek to szosa, która wiedzie przez wieś o nazwie Betlejem, potem jest teren. Gdy ścieżka się kończy jedziemy szczerym polem, na którym widoczne są młode oziminy. Objeżdżamy to pole prawie dookoła, a potem przedzieramy się przez krzaki i wypadamy na normalną dróżkę. W końcu, po ponad 25 km od startu, mamy zaliczony PK10. Wyjazd w stronę następnego PK to terenowy podjazd. Początkowo łagodny, później ścianka w wąwozie o nachyleniu aż 16%. To jedyny moment, gdy odstępuję od postanowienia jazdy bez głębokiego oddechu. Sprawdzam, czy dam radę zrobić ściankę na ciężkim rowerze z sakwą. Kiedy kończę podjazd jestem zadowolona z sukcesu - kopytka nadal ładnie wierzgają.

Jak narada, to z drwalami
Wydostajemy się znad rzeki i przez chwilę jest miło. Nie ma mgły i nawet widać słońce. PK9 to niestety znowu wjazd w paskudną mgłę. Znowu dotkliwy ziąb.  Cała jestem oszroniona. Nie tylko ja, rower też. Krzysztof skrobie mapnik, ja licznik. Polara nie skrobię, bo nie chcę go porysować. Ale zimno! Znajdujemy punkt i jedziemy na PK17 – na szczęście ostatni po tej stronie Wisły. Jest tak zimno, że zakładam kaptur, zaciągam wszystkie ściągacze, zapinam do oporu wszystkie zamki. PK nie znajdujemy od razu. Ile się da dojeżdżamy szosą, potem odbijamy w lewo, w teren i po Krzycha naradzie z drwalami... kręcimy się w kółko! W końcu rezygnujemy z poszukiwań. Czuję, że zamarzam. Zsiadam z roweru, robię przysiady i skaczę by choć trochę się rozgrzać. Chwytam rower, by z powrotem na niego wsiąść i zauważam, że przednie koło się nie kręci. Hamulec je ładnie trzyma. Już wiem dlaczego jazda była taka ciężka! Czekam na Krzysia. Wraca i sprawdza ten hamulec.  Okazuje się, że jedna ze sprężyn wyleciała w kosmos i mam pęknięty trzpień. Super. Jakoś mi to zabezpiecza, ale przód działa na słowo honoru i kompletnie mu nie ufam. Ostatecznie znajdujemy nieszczęsny PK17 i wyjeżdżamy z niego jadąc w stronę Wisły. Droga jest coraz gorsza, aż w końcu praktycznie znika w krzakach. Jest tylko mgła, a w niej chowa się rzeka. Zmarznięta i z częściowo niesprawnym rowerem jestem wściekła. Z tej złości i zimna wydzieram się na Krzycha i klnę w głos. Zawracamy i przez PK17, a potem znaną nam już szosą  jedziemy w stronę mostu na Wiśle. Pomysł, by zacząć od doliny Wisły nie był najlepszy. Zmarzliśmy do szpiku kości. Z ulgą opuszczamy ten teren.

Opanuj gniew
Jedziemy na PK6, który znajduje się przy nieistniejącej już przeprawie promowej przez Wisłę do Gniewu, miasta reklamującego się chwytliwym hasłem: „Opanuj Gniew”. To chyba najłatwiejszy nawigacyjnie punkt rajdu. Dojazd jest w całości szosowy. Poza problemem z przednim hamulcem, współpracy odmawia tylny i trochę mnie to podłamuje. Po potwierdzeniu punktu robimy krótką przerwę na posiłek i szosą wzdłuż Wisły jedziemy na PK18. Mamy wiatr w plecy i wychodzi słońce. Temperatura nieznacznie (ale jednak) odbija się wreszcie od zera. PK18 zlokalizowany jest malowniczo przy wybudowanej 100 lat temu zabytkowej śluzie w Białej Górze. Imponująca budowla przyciąga wzrok i budzi podziw. Z 18 jedziemy na PK14. Znowu ile się da pokonujemy szosami, potem kawałek robimy terenem i jesteśmy na punkcie. Na dojeździe do Ryjewa rower znowu strajkuje, tym razem w roli głównej występuje tylna przerzutka. Co za dzień! W Ryjewie wstępujemy do sklepu. Robimy małe zakupy spożywcze i jedziemy na PK8 położony nad małym jeziorkiem. Teraz przed nami długi odcinek do PK20 umiejscowionego kawałek za Mikołajkami Pomorskimi. Jedziemy szosami, więc kilometry szybko uciekają i z każdą chwilą jesteśmy bliżej celu. Kiedy napotykamy znak, że nasza szosa po paru kilometrach kończy się ślepo, zupełnie się tym nie przejmujemy. Jesteśmy przekonani, że jest to ślepa droga dla samochodów, a nie dla rowerów. No i… mamy rację! Auto faktycznie raczej nie przejedzie, bo nowo powstający odcinek drogi jest zalany. Mijamy Mikołajki i wkrótce zdobywamy tłustą dwudziestkę.

Wyhamuj w porę
Stąd jedziemy na PK12. Nasze tempo jest spokojne, można nawet stwierdzić, że niemal spacerowe, ale co zaskakujące punkty jakoś same się zbierają. Na dojeździe do „12” dogania nas dwóch chłopaków. Robią wszystko by potwierdzić punkt przede mną. Ale cóż… czasem „wszystko”, to nadal za mało. Odbijam kartę przed nimi. Dziwimy się, że stosunkowo atrakcyjne wagowo punkty są całkiem łatwe nawigacyjnie. Nie trzeba latać po krzakach i ścieżkach widmach, które istnieją jedynie w mapowej teorii. Droga na PK16, ulokowany na leśnym parkingu, jest również łatwa. To prawie w całości szosa zakończona brukowanym zjazdem. Ten zjazd przy moich hamulcach, które prawie nie działają, jest straszny! Zastanawiam się nawet czy nie krzyczeć na wszelki wypadek, że mam niesprawne hamulce, gdyż zdaję sobie sprawę, że gdyby ktoś mi zajechał nagle drogę, nie wyhamuję w porę. Zaliczamy punkt, którego obsługa powoli zabiera się już do wyjazdu. Po odbiciu karty brukowany zjazd staje się podjazdem. Jedziemy po ostatni na tym Harpaganie punkt – PK1. Co jest dość niespodziewane okazuje się, że punkty mało wartościowe wagowo są relatywnie trudne do znalezienia i często trzeba się doń przedzierać paskudnie zarośniętymi i wyboistymi ścieżynkami. Odnajdujemy PK1 i ruszamy w drogę do bazy.

Wieczorową porą
Zapas czasu szybko się kurczy. W tej sytuacji konieczności przełażenia przez tory kolejowe na dziko i pchania roweru przez szczere pole zdecydowanie nie towarzyszy entuzjazm, a raczej nerwówka. W końcu wydostajemy się na polną gruntówkę i tu spotykamy Turystę z forum podrozerowerowe.info. Krótka wymiana zdań i każde z nas jedzie po swojemu do mety. Przed samą metą jeszcze nieprzyjemny zgrzyt. Wszyscy się spieszą, z lewej na naszą szosę wypada jakiś młody i zajeżdża mi drogę. Mówię mu dosadnie co myślę o takim zachowaniu. Jadąc do mety przemierzamy chyba całe miasteczko. Na dojeździe do boiska sportowego panuje bałagan. Po pochylniach przy schodach jadą zarówno ci co spieszą się na metę jak i ci, którzy kręcą się niespiesznie po osiągnięciu mety. Słysząc wrzaski i piski hamulców nie jadę pochylniami przy schodach, lecz zbiegam na boisko skarpą. No i w końcu jest. Meta! Meldujemy się na niej o 18:22, mając 8 minut zapasu do limitu czasu. Odstawiamy rowery, pijemy pyszną kawę, potem jemy bardzo słony makaron w towarzystwie Daniela Śmieji. Wieczorem na sali gimnastycznej, przed oficjalnym zakończeniem imprezy, zbiera się Grupa Wyszehradzka (Stasiej, Paweł, Krzysztofy dwa i ja). Są wśród nas też forumowicze z podrozerowerowe.info (magfa i michał) oraz żona Pawła Małgosia, która w tym roku podczas brevetowego przejazdu pokonała 600km.
Na tym Harpaganie zrobiliśmy 150km, ponad 2 godziny marnując na nie-jazdę.  Zaliczyliśmy 11 punktów kontrolnych i zdobyliśmy 37 punktów wagowych. Tytułu Harpagana na trasie TR200 nie zdobył nikt.