Gdzie te punkty?
Trawa na boisku pokryta jest szronem. Jest zimno. Bierzemy
mapy i próbujemy planować trasę. Nie wiem, czy to wina oświetlenia boiska, czy
jeszcze się do końca nie obudziliśmy, w każdym razie punkty ledwo widać i nie
bardzo idzie zrobić wstępny plan. Patrzymy z całych sił i zauważamy, że trzy
punkty są po drugiej stronie Wisły. Decydujemy się zacząć właśnie od nich.
Jeszcze przed mostem na Wiśle wpadamy w mgłę. Jest gęsta i sprawia, że chłód
jest wyjątkowo dotkliwy. Jadę wolno. Pamiętając ostrą infekcję po wiosennym H45
trzymam taką prędkość by nie pogłębiać oddechu i nie łykać zimnego powietrza.
Jakby tego było mało, jedzie mi się dziwnie ciężko. W rezultacie wyprzedzają
mnie chyba wszyscy.
Przybieżeli do Betlejem
Pierwszy punkt kontrolny, na który uderzamy to PK10.
Początek to szosa, która wiedzie przez wieś o nazwie Betlejem, potem jest
teren. Gdy ścieżka się kończy jedziemy szczerym polem, na którym widoczne są
młode oziminy. Objeżdżamy to pole prawie dookoła, a potem przedzieramy się
przez krzaki i wypadamy na normalną dróżkę. W końcu, po ponad 25 km od startu, mamy
zaliczony PK10. Wyjazd w stronę następnego PK to terenowy podjazd. Początkowo
łagodny, później ścianka w wąwozie o nachyleniu aż 16%. To jedyny moment, gdy
odstępuję od postanowienia jazdy bez głębokiego oddechu. Sprawdzam, czy dam
radę zrobić ściankę na ciężkim rowerze z sakwą. Kiedy kończę podjazd jestem
zadowolona z sukcesu - kopytka nadal ładnie wierzgają.
Jak narada, to z drwalami
Wydostajemy się znad rzeki i przez chwilę jest miło. Nie ma
mgły i nawet widać słońce. PK9 to niestety znowu wjazd w paskudną mgłę. Znowu
dotkliwy ziąb. Cała jestem oszroniona.
Nie tylko ja, rower też. Krzysztof skrobie mapnik, ja licznik. Polara nie
skrobię, bo nie chcę go porysować. Ale zimno! Znajdujemy punkt i jedziemy na PK17
– na szczęście ostatni po tej stronie Wisły. Jest tak zimno, że zakładam kaptur,
zaciągam wszystkie ściągacze, zapinam do oporu wszystkie zamki. PK nie
znajdujemy od razu. Ile się da dojeżdżamy szosą, potem odbijamy w lewo, w teren
i po Krzycha naradzie z drwalami... kręcimy się w kółko! W końcu rezygnujemy z
poszukiwań. Czuję, że zamarzam. Zsiadam z roweru, robię przysiady i skaczę by
choć trochę się rozgrzać. Chwytam rower, by z powrotem na niego wsiąść i
zauważam, że przednie koło się nie kręci. Hamulec je ładnie trzyma. Już wiem
dlaczego jazda była taka ciężka! Czekam na Krzysia. Wraca i sprawdza ten
hamulec. Okazuje się, że jedna ze
sprężyn wyleciała w kosmos i mam pęknięty trzpień. Super. Jakoś mi to
zabezpiecza, ale przód działa na słowo honoru i kompletnie mu nie ufam.
Ostatecznie znajdujemy nieszczęsny PK17 i wyjeżdżamy z niego jadąc w stronę
Wisły. Droga jest coraz gorsza, aż w końcu praktycznie znika w krzakach. Jest
tylko mgła, a w niej chowa się rzeka. Zmarznięta i z częściowo niesprawnym
rowerem jestem wściekła. Z tej złości i zimna wydzieram się na Krzycha i klnę w
głos. Zawracamy i przez PK17, a potem znaną nam już szosą jedziemy w stronę mostu na Wiśle. Pomysł, by
zacząć od doliny Wisły nie był najlepszy. Zmarzliśmy do szpiku kości. Z ulgą
opuszczamy ten teren.
Opanuj gniew
Jedziemy na PK6, który znajduje się przy nieistniejącej już
przeprawie promowej przez Wisłę do Gniewu, miasta reklamującego się chwytliwym
hasłem: „Opanuj Gniew”. To chyba najłatwiejszy nawigacyjnie punkt rajdu. Dojazd
jest w całości szosowy. Poza problemem z przednim hamulcem, współpracy odmawia
tylny i trochę mnie to podłamuje. Po potwierdzeniu punktu robimy krótką przerwę
na posiłek i szosą wzdłuż Wisły jedziemy na PK18. Mamy wiatr w plecy i wychodzi
słońce. Temperatura nieznacznie (ale jednak) odbija się wreszcie od zera. PK18
zlokalizowany jest malowniczo przy wybudowanej 100 lat temu zabytkowej śluzie w
Białej Górze. Imponująca budowla przyciąga wzrok i budzi podziw. Z 18 jedziemy
na PK14. Znowu ile się da pokonujemy szosami, potem kawałek robimy terenem i
jesteśmy na punkcie. Na dojeździe do Ryjewa rower znowu strajkuje, tym razem w
roli głównej występuje tylna przerzutka. Co za dzień! W Ryjewie wstępujemy do
sklepu. Robimy małe zakupy spożywcze i jedziemy na PK8 położony nad małym
jeziorkiem. Teraz przed nami długi odcinek do PK20 umiejscowionego kawałek za
Mikołajkami Pomorskimi. Jedziemy szosami, więc kilometry szybko uciekają i z
każdą chwilą jesteśmy bliżej celu. Kiedy napotykamy znak, że nasza szosa po
paru kilometrach kończy się ślepo, zupełnie się tym nie przejmujemy. Jesteśmy
przekonani, że jest to ślepa droga dla samochodów, a nie dla rowerów. No i…
mamy rację! Auto faktycznie raczej nie przejedzie, bo nowo powstający odcinek
drogi jest zalany. Mijamy Mikołajki i wkrótce zdobywamy tłustą dwudziestkę.
Wyhamuj w porę
Stąd jedziemy na PK12. Nasze tempo jest spokojne, można
nawet stwierdzić, że niemal spacerowe, ale co zaskakujące punkty jakoś same się
zbierają. Na dojeździe do „12” dogania nas dwóch chłopaków. Robią wszystko by
potwierdzić punkt przede mną. Ale cóż… czasem „wszystko”, to nadal za mało.
Odbijam kartę przed nimi. Dziwimy się, że stosunkowo atrakcyjne wagowo punkty
są całkiem łatwe nawigacyjnie. Nie trzeba latać po krzakach i ścieżkach
widmach, które istnieją jedynie w mapowej teorii. Droga na PK16, ulokowany na
leśnym parkingu, jest również łatwa. To prawie w całości szosa zakończona
brukowanym zjazdem. Ten zjazd przy moich hamulcach, które prawie nie działają,
jest straszny! Zastanawiam się nawet czy nie krzyczeć na wszelki wypadek, że
mam niesprawne hamulce, gdyż zdaję sobie sprawę, że gdyby ktoś mi zajechał
nagle drogę, nie wyhamuję w porę. Zaliczamy punkt, którego obsługa powoli
zabiera się już do wyjazdu. Po odbiciu karty brukowany zjazd staje się
podjazdem. Jedziemy po ostatni na tym Harpaganie punkt – PK1. Co jest dość
niespodziewane okazuje się, że punkty mało wartościowe wagowo są relatywnie
trudne do znalezienia i często trzeba się doń przedzierać paskudnie
zarośniętymi i wyboistymi ścieżynkami. Odnajdujemy PK1 i ruszamy w drogę do
bazy.
Wieczorową porą
Zapas czasu szybko się kurczy. W tej sytuacji konieczności
przełażenia przez tory kolejowe na dziko i pchania roweru przez szczere pole
zdecydowanie nie towarzyszy entuzjazm, a raczej nerwówka. W końcu wydostajemy
się na polną gruntówkę i tu spotykamy Turystę z forum podrozerowerowe.info.
Krótka wymiana zdań i każde z nas jedzie po swojemu do mety. Przed samą metą
jeszcze nieprzyjemny zgrzyt. Wszyscy się spieszą, z lewej na naszą szosę wypada
jakiś młody i zajeżdża mi drogę. Mówię mu dosadnie co myślę o takim zachowaniu.
Jadąc do mety przemierzamy chyba całe miasteczko. Na dojeździe do boiska
sportowego panuje bałagan. Po pochylniach przy schodach jadą zarówno ci co
spieszą się na metę jak i ci, którzy kręcą się niespiesznie po osiągnięciu
mety. Słysząc wrzaski i piski hamulców nie jadę pochylniami przy schodach, lecz
zbiegam na boisko skarpą. No i w końcu jest. Meta! Meldujemy się na niej o 18:22,
mając 8 minut zapasu do limitu czasu. Odstawiamy rowery, pijemy pyszną kawę,
potem jemy bardzo słony makaron w towarzystwie Daniela Śmieji. Wieczorem na
sali gimnastycznej, przed oficjalnym zakończeniem imprezy, zbiera się Grupa
Wyszehradzka (Stasiej, Paweł, Krzysztofy dwa i ja). Są wśród nas też
forumowicze z podrozerowerowe.info (magfa i michał) oraz żona Pawła Małgosia,
która w tym roku podczas brevetowego przejazdu pokonała 600km.
Na tym Harpaganie zrobiliśmy 150km, ponad 2 godziny marnując
na nie-jazdę. Zaliczyliśmy 11 punktów
kontrolnych i zdobyliśmy 37 punktów wagowych. Tytułu Harpagana na trasie TR200
nie zdobył nikt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz